wtorek, 25 września 2007

San Sebastian i inni


W sobotę pojechałam z Charlie, Egli i Ellen do SanSebastian, żeby wziąć udział w tym sławnym festiwalu filmowym. Cały dzień lało jak z cebra i doszczętnie przemokły moje nowe balerinki :(
Na godzinę, która nam pasowała zostało tylko 14 biletów na film "Where God left his shoes", wszystko inne było wykupione... Film bardzo mi się podobał, ale należał do tych 'inteligentnych' i smutno mi było, że nie mam się do kogo przytulić. Na dodatek Richard Gere nie przyszedł się z nami przywitać! Skandal! :P



W niedzielę pojechałyśmy w takim samym składzie do Algorty na festyn... hmm, w sumie był to taki market, mnóstwo straganów i wszystko stylizowane na śreniowiecze... różności robione ręcznie, specjały według starych receptur ;), zioła i przyprawy... Kupiłam sobie śliczny pierścionek i kolczyki :P

A to reklama tutejszej telekomuny :O
no cóż, lecę, bo zaprosiłam gości na naleśniki, a jeszcze mleko muszę kupić :)

4 komentarze:

marta b. pisze...

potwierdzam, nalesniki byly pyszne, chociaz czekolada sie skonczyla.. ;)

MEry pisze...

Kurde, szkoda, ze dopiero sie teraz dowiedzialam o twoim blogu (to moj sekretarz ma amnezje mimo, ze mi wmawia, ze to ja...). Podziwiam Cie, ze w ogole go prowadzisz bo moimi checiami jest wybrukowane z pol piekla. Moze teraz sie zbiore w Niemczech...Trzymaj sie kochanie :*

Lilli pisze...

jak bedzie Ci dalej wmawial to wszytsko jest zapisane w archiwum gg :PPP

zbierz sie zbierz, odpowiadanie na tysiac maili w stylu "jak tam?" jet upierdliwe, a taki blog zalatwia to za jednym zamachem, polecam ;D

buuzi :* (juz mi sie snilo, ze od mnie przyjechaliscie, teraz trzeba ustalic kiedy :P)

MEry pisze...

erazmusowi zawsze wiatr w oczy... nasz poczatek tez byl(jest) delikatnie mowiac 'kiepski'. Jak juz sie ogarniemy z mieszkaniem we dwojke w jednoosobowym (w pelnym tego slowa znaczeniu) pokoiku i zlokalizujemy gdzie odbywaja sie zajecia, ktore zaczely sie w poniedzialek to ustalimy date odwiedzin :)