piątek, 15 lutego 2008

Finito.

Erasmus to było pozytywne doświadczenie. Przez pierwsze trzy miesiące, cały semestr to zdecydowanie za długo.

W moim życiu wiele się zmieniło, teraz wiem, że pomarańcze rosną na drzewach :P

Wcale nie nabrałam ochoty na samodzielne życie "na swoim". Wręcz przeciwnie, jeszcze mocniej zdałam sobie sprawę jak dobrze mi w domciu, rodzice się załamią jak im to powiem :D

Hiszpanie to piraci drogowi i brudasy. Mamy szczęście, że mieszkamy w Polsce ;)

Trochę mi się przestawił tryb życia, już nie zasypiam na imprezie o 12 w nocy, dopiero ją zaczynam ;P

Piwa dalej nie lubię, ale tanie wino z colą i sangria to jest to :}~~~

Kocham Polskę. Kocham Warszawę. Kocham moich znajomych, przyjaciół i rodzinkę. Nie ma mowy o żadnej emigracji! (odkryłam, że emigrują ludzie, którzy nie są zadowoleni ze swojego życia :P)

Google mówi: max.-2 min.-6 zamarznę!

piątek, 8 lutego 2008

Już mi palma odbija...



...więc, żeby do końca nie zwariować postanowiłam zrobić sobie wycieczkę. Na południe Hiszpanii. Niestety sama, bo jakoś się tak poukładało, że mam dwa tygodnie wolnego podczas gdy wszyscy zaliczają i się egzaminują. Tour Malaga->Granada->Alicante->Valencja->Barcelona.

Malaga: Wylądowałam późnym wieczorem, więc było już ciemno. Nie miałam mapy ani nic, ale autobus z lotniska miał pętle niedaleko hostelu, więc łatwo było trafić. Dostałam łóżko w czteroosobowym pokoju z dwoma Niemkami-licealistkami, heh. Od rana zwiedzanie miasta. Przeszłam interesujące mnie trasy polecane przez Oficina de Turismo i poleniuchowałam się na plaży. Jaaaakaaa brzydka plaża. Ciemno-szary piasek, śmieci i trawniki. Hiszpanie to niezłe brudasy są!
Drugiego dnia nie bardzo było co robić. Samemu zwiedzanie jest mało zabawne. Wmyśliłam, ze wlezę na górę z ruinami twierdzy Alcazaba. Śliczne widoki! Na tym spacerze zeszło mi się pół dnia. Niestety muzeum lalek, które chciałam obejrzeć było zamknięte [sic!]. Mieli sporo kotów na ulicach, to się chwali. Miło było w Maladze, ale w końcu wzięłam wcześniejszy autobus do Granady.

Granada: Na początku planowania mojej wycieczki miałam wogóle pominąć to miasto (bo nie nad morzem...blah...). To byłby wielki błąd! Granada podobała mi się chyba najbardziej! Śliczna zabytkowa dzielnica Albayzin, Al-hambra, no i Cyganie... mrrr. Hostel też był najprzyjemniejszy z tych, które odwiedziłam, polecam http://www.hostelsoasis.com/ (bylam tez u nich w Sevilli). Zauważyłam, że większość tego co Hiszpanie mają do pokazania to pozostałości po Maurach, nic tak hiszpańsko-hiszpańskiego.
Większość czasu zabrało mi spacerowanie wśród wąskich uliczek i białych domków, piękne widoczki w galerii. Zwiedziłam zamek i muzeum nauk przyrodniczych (świetna zabawa!).
Najbardziej podobało mi się museo de las Cuevas, domy Cyganów zorganizowane w jaskiniach skalnych!
Tutaj było jeszcze więcej kotów, większość pogłaskałam, jeden popatrzył się na mnie z wyższościa, miaukną i polazł, a z jednym udało mi się nawet pobawić! Wypas!

Alicante: Po nieprzyjemnym incydencie na stacji autobusowej w Granadzie dotarłam zmęczona i zdołowana do tego miasta. Już mi się nic nie chciało zwiedzać, ale wysiadam z autobusu i WTF!? Cała stacja w studentach poprzebieranych za pszczoły, krowy, dzieci, policjantów, rycerzy i cotamimjeszczeprzyszłodogłowy. Zdecydowanie miałam wrażenie, że ominęła mnie jakaś istotna noc w życiu imprezowym Hiszpanii. No tak, Ostatnie dni Karnawału. To była jakaś 8 rano, ani żywej duszy na ulicy, od czasu do czasu przemknie się jakiś przebieraniec. Ulice wyglądały jak wysypiska śmieci, dosłownie! (widać na zdjęciach...). Ok. 8:30 wyjechali sprzątacze i, ku memu zaskoczeniu, w godzinę- półtorej całe miasto było czyściutkie i wysprzątanie. Niesamowite, myślałam, że te śmieci to z tydzień będą się walały zanim to ogarną.
W samą porę, bo ok.11 zaczęła się dzienna zmiana świętowania końca karnawału. Na deptaki wyszli rodzice i dziadkowie z małymi dziećmi. Maluchy też oczywiście były poprzebierane. Urocze!
W Alicante byłam tylko pół dnia. Zbadałam plażę -> no! pierwsza ładna plaża jaką widziałam w Hiszpanii! Chciałam wjechać na górę z zamkiem, ale akurat winda była zepsuta, no cóż... Za to załapałam się na mszę, taka sama jak w Polsce tylko... po hiszpańsku.
Koty się znalazły, nawet im fajną fotkę strzeliłam.

Valencja: To była zdecydowanie najlepsza część wycieczki! Nareszcie nie szlajałam się sama. Bez-szczelnie wykorzystałam gościnność Miernego (dziękuję! :*), sesese. Skoczyliśmy sobie na piwko, zostałam oprowadzona po pięknym mieście Valencji (no nie przesadzajmy, ale plażę mają najładniejszą ze wszystkich jakie widziałam! A to najważniejsze). Nielegalnie dostałam się do biblioteki i mam ochotę obejrzeć więcej "Włatców Móch" (złooooo!).
Na Waleńskim(:P) uniwerku szlajają się koty po campusie! Yay! :D
Najbardziej z tej części pobytu podobało mi się jedzenie!
REKLAMA
Mierny gotuje!
Polecam ziemniaczki a la Mierhnyy ;)))
/REKLAMA
Następny przystanek Barcelona.

Barcelona: Hehe, w hostelu, w którym się zatrzymałam(San Jordi Hostel) pracowała Polka na recepcji, ale nie pogadałyśmy, bo była na nocnej zmianie. W Barcelonie już byłam tak zmęczona, że nie chciało mi się nic zwiedzać. Drugiego dnia, na dodatek, zaczęło boleć kolano.
Zobaczyłam to co najważniejsze: Park Gruell, Sagrada Familia, Barceloneta(plaża) i połaziłam po Barrio Gotica i wsio.
Kotów nie zlokalizowałam, ale w parku Gaudiego normalnie latały zielone papugi. Na wolności, jak jakieś gołębie. Przyznam, że w pierwszym momencie przetarłam oczy.
Wycieczka była ciekawa, ale smutna i samotna, zmęczyłam się i czas mi było wracać do Bilbao.


Tak zauważyłam, że Bilbao ma najładniejszą/najbardziej zadbaną starówkę ze wszystkich jakie widziałam, hmm.

sobota, 2 lutego 2008

Aby tradycji stało się za dość...

Jak każdy porządny Erazmus postanowiłam odwiedzić znajomych Erazmusow w innych częściach Europy. Marysia z Robertem są w Hannoverze.

11 stycznia odleciałam z lotniska w Bilbao w stronę Niemiec. Bardzo przyjemna była przesiadka na Majorce. Wieczorkiem byłam już w Hanoverze.
Dostałam wlasny materacyk i świeżą pościel, to co goście lubią najbardziej i udaliśmy się na spoczynek.

Niestety przywiozłam z Bilbao deszcz, duuuzo deszczu, więc opłacało nam się spać do 12-13, hehe. Marysia i Robert pokazali mi w Hannoverze to co najważniejsze. Najbardziej podobała mi się wycieczka "po czerwonej linii"! Tylko ten descz...
Parę razy schowaliśmy się do knajpki.
Nadrobiłam też zaległości filmograficzne... dzięki guys ;*
Najlepsza zabawa była na kręglach i przy piłkarzykach, zdjęcia do albumu pierwszy raz zostały ocenzurowane :P
Niemcy mnie nie zawiodły, było dokładnie tak jak sobie wyobrażałam ten kraj (nawet pogoda się dopasowała do mych uprzedzeń :P).

Druga część odwiedzania to wizyta Marysi u mnie. Miałyśmy się też uczyć wieczorami, khe, khe...
Grinch ma pierwsze objawy depresji (:PPP), więc spanko było do 12 najmniej, a wyjście z domu ok.14... trzeba było uszczuplić plan wycieczek. Niemniej udało nam się zobaczyć wszystko co najważniejsze w Bilbao, pojechać do San Sebastian i Pamplony, a także zaliczyć średnio fajną imprezę.

Tak naprawdę głównym celem naszego spotkania były zakupy. Yeeee!! I kupiłyśmy same najpotrzebniejsze rzeczy, prawie. Naprawdę!

Wcale się nie dziwię Hiszpanom, że im w Polsce zimno. Zimowe buty, które ja kupiłam na nasze mrozy, oni noszą przy 16 stopniach ciepła O_O ! Ja rozumiem, że wieczorem temperatura spada, ale to przesada.... i te futra, lol! Faktycznie już im się asortyment ubraniowy kończy na zimniejszą pogodę...

Było super! Jakbym mogła to nie puściłabym Marysi spowrotem.. snifff