piątek, 30 listopada 2007

Odliczam :]

Za 20dni o tej godzinie będę już w mojej ukochanej Warszawie :D ( czy ktoś ze znajomych pracuje jeszcze na lotnisku? :P). Jestem straaasznie stęskniona.


To jest butla z butanem, której używamy na codzień :) Właściwie to używamy dwóch, jednej do kuchni i jednej do podgrzewania wody. Wydaje się takie oldschoolowe, a są bardzo popularne w Hiszpanii o_O Intrygujące. Swoją drogą logo kojarzy mi się z The Laughing Man z GitS:SAC, ne? ;D codename: Repsol. :PPP

Muszę też wrzucić jakieś fotki widoku zza okna (pociąg) i kotów torowych (żerują na torach znaczy i na pobliskim wzgórzu :P).

Hiszpanie są najgorszymi kierowcami jakich w życiu widziałam. To co się dzieje na ulicach mrozi krew w żyłach. Co ja będę opowiadać, mój brat odwiedził mnie tylko na weekend i ujął to tak: "to już wiem, że samochodów używanych z Hiszpanii nie kupujemy, na pewno klepane..." ;). Chociaż podziwiam kopertę mieszkańców Bilbao. Graniczy z cudem zaparkować w tym mieście, a oni kopertę robią na jajeczko :O. Przystosowanie do warunków życia...eh...

Co ja tu miałam jeszcze...
ah, studia. Uczelnia to chyba najfajniejsze co mi się tu przytrafiło! Stresuję się jak zwykle, niepotrzebnie i nie wychodzi mi to na zdrowie... czy moim ocenom... ale bawię się świetnie. Nareszcie ułamek tego o czym marzyłam idąc na Elke. Wybrałam przedmioty, które mają mi zaliczyć grupę przedmiotów z okolic mikrokontrolerów i elektroniki, więc na każdych zajęciach bawię się jakimś mikrokontrolerem z serii PIC(tak, coś co jest naprawdę używane w dzisiejszych czasach). Dosłownie. Nawet studenci pierwszego roku dostają do łapek żywy sprzęt i kabelki i siami muszą coś z tego zrobić, chociaż to coś jest zazwyczaj pod ścisłym kierunkiem prowadzącego. TO druga sprawa, która mi się tu bardzo podoba. Jak u nas wymagają dużej samodzielności, ale mam poczucie, że jestem pod czyimś kierunkiem, a nie puszczona samopas na błądzenie we mgle. Labki są tak skonstruowane żebyśmy mogli korzystać z wiedzy na nich zdobytych przy naszym projekcie. Prowadzący zawsze pomoże i jego laboranci też. No cud, miód i ultramaryna. Zabrałabym kadrę naukową ze sobą do Polski :3

Zwłaszcza tą seksowną *_*(jest taki jeden... eh...aż szkoda opuszczać zajęcia :}~ już rozumiem dlaczego tyle dziewczyn mają na wydziale ;D). Tak, zdecydowana większość profesorów ma mniej niż 40 lat, a Ci starsi są na bieżącą z nowinkami technicznymi (przynajmniej tak mają Ci, z którymi mamy zajęcia). Laboranci (tzw. monitores) to studenci starszych lat, którzy są normalnie zatrudniani. Przynajmniej wiesz po co się uczysz, można potem dorobić na uczelni ;P.
Fajność.

Bociany na czubkach katedry w Salamace! :O


W ostatni weekend wybraliśmy się do Salamanki, a było tak...

Dziewczyny(Agata, Marta i Irene) zebrały się, by pojeździć stopem(pozdrawiam ulewne deszcze ;P), a Martusia bardzo kurtuazyjnie zapytała i mnie czy mam ochotę pojechać(thnx :*). Jestem fanką podróżowania, więc nie było innej możliwości - musiałam się zgodzić! :D

Próbowałyśmy jeszcze panów wyciągnąć, ale wymiękli jak zwykle ;P W praniu dołączyła do nas jeszcze Judith, która w Salamance ma swojego novio(chłopaka nyu :P) i postanowiła mu zrobić niespodziankę (ucieszył się! tzn. że kocha ;>>>). Autostop został przełożony na inny raz, po podliczeniu kosztów wyszło nam, że najtaniej będzie wynająć auto (wooo! spooky! :O).

Jakoś tak się złożyło, że żadna z pomysłodawczyń nie miała ochoty nic organizować ani prowadzić, ale szczęśliwie nasza francuska koleżanka jest bardzo zaradnym stworzeniem i załatwiła samochód i zadeklarowała się jako kierowca - muchisssimas gracias Judith! :*
Droga upłynęła sennie i przyjemnie :3
Do ostatniej chwili nie byłyśmy pewnie gdzie będzie nocowanko, ale dobra dusza z hospitality club dała się przekonać, że NAPRAWDĘ możemy spać na podłodze :P
Ugościła nas Zorana ze Słowacji, która odbywa właśnie erazmusa w Salamance. Fajnie tak było sobie posłuchać obcego języka, którego można mniej więcej zrozumieć :DDD już wiem jak czują się Francuzi i Włosi w Hiszpanii.
Nasza gospodyni od razu zabrała nas na wieczorne zwiedzanie. Obejrzeliśmy sobie starówkę Salamanki po ciemaku (nietoperze!). Najbardziej zaskoczyły mnie bociany, które jak gdyby nigdy nic stały sobie na jednej nodze, każdy na swojej wieży katedry :D przyleciały pewnie z Polski, chlip! ;']
Jakie tu mają tanie tapas! :D najedliśmy się na ulicy VanDick w bardzo milutkim barze (i tanim! Kraj Basków to naprawdę zdzierstwo :/), potem poszliśmy na chupitos(kolejki mini-drinkow, zapraszam do zdjęć ;P) do La Chupiteria ;D Niestety wymiękłyśmy po podróży i nie udało się już pójść na żadną balangę :<
W sobotę cały dzień przeznaczyłyśmy na zwiedzanie: muzeum ArtDeco (piękne!), kosmonauta wśród ornamentów zabytkowej katedry iiii znalazłam żabę! ;D Było nieziemsko zimno 1-5 stopni. Wieczorem dałyśmy się wyciągnąć, najpierw do baru ze znajomymi chłopaka Judith, potem do znajomych Zorany (Czechy, Polska, Niemcy i trochę Hiszpanii i Włochów ;P), z którymi potem wylądowałyśmy w świetnym klubie El Savor. Coś cudownego! Młodzi ludzie wraz z dorosłymi dobrze po czterdziestce bawią się razem an parkiecie w rytmach Salsy! :D eh, gdyby coś takiego w Polsce... Bardzo fajnie było(poza tym, że moje poczucie własnej wartości znów zostało podkopane, oh well ;P nie pierwszy i nie ostatni raz, też kiedyś dojdę do punktu w moim życiu, że będę dragów potrzebować -pozdro Myszy i pochodni ;P- ale nie dam się łatwo ;D).
Niestety musiałyśmy znowu naszą gospodynię wyciągać wcześnie (po 3 w nocy :P) do domu, bo sroga pani kierowca umówiła się z nami na 8.50 przy samochodzie następnego dnia rano...eh... v_v'
Poranek był ciężki i zimny, ale obietnica drzemki w cieplutkim samochodzie jakoś podziałała na mnie mobilizująco.
Wyruszyliśmy do Burgos. Miasteczko zaskoczyło mnie swoją urodą! Naprawdę urocze, szkoda, że pogoda nie pozwoliła się w pełni tym cieszyć, co chwila trzeba było się gdzieś chować przed zimnem :). Zobaczyliśmy sobie klasztor, z panią przewodnik i piękną katedrę. Należy wspomnieć też o pysznej czekoladzie, nareszcie naprawdę taka jaką lubię :}~

I tyle naszej wycieczki, wróciłyśmy całe i zdrowe, wieczorem w niedzielę... zieeeew!

środa, 28 listopada 2007

Zostawiłam mój kolczyk górom na pamiątkę :)



W sobotę, 17 listopada, wybraliśmy się w góry...
Ja sobie darowałam imprezę, ale reszta uczestników wstała na tą 7 rano po niezłej balandze, respect! :D
Ale żeby nie było za prosto, tylko Polacy nie wymiękli... Włochy, Niemcy i Francja odsypiali ;PPP
W ten oto sposób złożyła nam się polska ekipa: Marta, Kalina, Agata, ja i Zimek :)
Z relacji na blogu Zimka wynikałoby, że to będzie miły spacer, jak po białowieskim parku narodowym, dobre, oj jak grubo żeśmy się myliły...
W tym samym tygodniu na północy zaczęło się zimowe ochłodzenie, temperatury były jednocyfrowe. Ubrałam się odpowiednio cebulkowo żeby przetrwać największe mrozy!
Przed wyruszeniem "do góry" wpadliśmy na śniadanie do okołoprzystankowego baru. Nie ma to jak ciepła herbatka, mniams! :3
Panowie tubylcy powiedzieli nam, że wielki mróz i nie mamy szans wejść na górę, ale zignorowaliśmy ostrzeżenia.
Na początku wycieczka zapowiadała się niewinnie, chociaż szybko przekonałam się, że za dużo ciuchów na siebie włożyłam, szybko się przegrzewam - kondycja już nie ta co w młodości ;P
Pogoda była przejrzysta, widoki piękne (galeria! + galeria Agaty!), a jak wdrapaliśmy się na pierwszą 'zieloną' półkę... nareszcie KONIEC, nareszcie ODPOCZYNEK! :D
Jednak... Piotrek szybko nas uświadomił, że naszym prawdziwym celem jest TA ośnieżona góra w oddali :O Wtedy pomyślałam, że umrzemy w górach :P a trasa miała być podobno krótsza i łatwiejsza...eh...
Dalej to już tylko mordęga i odliczanie kroków, stworzyłyśmy z Martą uroczy ogonek na tyłach naszej grupy... no co? musiałyśmy mieć czas na przemyślenie całego naszego życia kiedy to przelatywało nam przed oczami! No bo przecież NIEMOŻLIWYM jest postawienie jeszcze jednego kroku ;__;
Panowie tubylcy mieli racje, zdobycie samego szczytu trzeba było sobie odpuścić, bo nasze trampki nie miały szans z oblodzonym zboczem... a było tak blisko...
Zjeż..schodzenie w dół było hardkorowe, ale jakoś daliśmy radę. Powrót nie był łatwy, gdyż nie przewidzieliśmy, że będziemy schodzić z tej strony, więc byliśmy skazani na informacje od przechodzących turystów, NA SZCZĘŚCIE trafili się takowi po drodze. Nogi mi do tyłka wchodziły, ale jakoś doczłapaliśmy się do parkingu numer 1. Osobiście byłam za tym, by schodzić dalej w dół, ale szczęśliwie moi współtowarzysze byli bardziej wygodni i śmiali ode mnie: zapytali grzecznie dwóch kierowców o podwózkę i bezpiecznie wylądowaliśmy w jakiejś mieścinie (inaczej zamarzli byśmy na środku w nocy, próbując gdzieś dojść po zmierzchu :P).
Obowiązkowa wizyta ogrzewająca w barze :D iii stąd mieliśmy już Bizkaibusa do domciu :3

O włos od śmierci, ale za to jaki sen potem dobry był :D

poniedziałek, 5 listopada 2007

Księżniczka z zamkiem <3 (Bump!)



Nie ma o czym pisać, jeżeli gdzieś nie wyjadę to siedzę nad książkami... :<
Poznałam od nowa Agatę D. w Bilbao :D jakiż ten świat mały!
"Marta" "Agata" o_O"

Głodna jestem :P zaraz wracam :P

Chciałam dokończyć notkę w domu, ale net sąsiadów też przestał działać(mówiłam już, że nie mogę się połączyć z moim?...), więc znów jestem odcięta od świata. Dobrze, że telewizja chociaż działa.
Braciak przyleciał do mnie w środę! :DDDDD
Miód na moje stęsknione serce ;*
W czwartek wybraliśmy się nad ocean. Mimo średnio ciepłej temperatury Pucek postanowił się wykąpać :PPP
W czwartek wieczorem wybyliśmy do Sevilli. Zdjęcia w albumie, łeb mnie boli i nie chce mi się pisać :/

*~~~~~~*~~~~~~*~~~~~~~~*Edyta:
Pojechałam po mojego kochanego braciszka na lotnisko, tak jak przewidziałam był strasznie zestresowany lotem, ale dzielnie sobie poradził :P moje maleństwo ;* :PPP
Na szybko coś zjedliśmy, młody się wykąpał i siuuuu na imprezę Halloweenową :)
Ledwo żeśmy zdążyli na darmowe wejście. Impreza byłaby całkiem udana gdyby nie potworrrny ścisk! Potworrry uwięziły nas również w trumnie, moje zdjęcie w galerii, a Roberta obiecali umieścić na BURN!, ale narazie nie mogę tam znaleźć żadnych zdjęć. Pod koniec to mi się już słabo robiło od duchoty a oczy płakały od dymu... Więc zmyliśmy się dosyć szybko(chociaż ciężko było zwinąć Robka, a jeszcze mi obiecał, że rano wstanie, burak jeden no!). Na imprezie był też Zimek i Sebastian - wyrywali panienki ;P
Oczywiście poranek okazał się ciężki i późny, marnotrawstwo. Ze względu na święto wszystko było pozamykane i już się bałam, że nie wydrukujemy nigdzie naszych biletów do Sevilli i utkniemy w Madrycie w środku nocy :P ale głupi ma zawsze szczęście i wydrukowaliśmy i do tego zjedliśmy lody :D potem szybciutko na Termibus po bilety do Madrytu iiii nad Ocean! :)
Zaprowadziłam moją Małpkę na plażę Sopelana i tam pozwoliłam się wyszaleć, co można zobaczyć na zdjęciach :P ("Maaaartaaa, a tak fajnie?! Dobra to ja zrobię *tu wpisać dowolnego wygibasa*, a Ty mi zrobisz zdjęcie, ok?" itd. ;>>>)
Jakimś cudem udało nam się wyrobić na autobus i wyruszyliśmy w podróż przez całą Hiszapnię.
Ku mej uciesze pan kierowca puścił nam w autokarze "Ruchomy Zamek Hauru" !!! :D <3 Miyazaki! więc miałam konkretnego banana na twarzy (no i ćwiczyłam rozumienie ze słuchu, bo Hiszpanie dubbingują wszystko :P).
Poszwędaliśmy się przez godzinkę po Madrycie i wsiedliśmy w autobus do Sevilli...

Sevilla to absolutnie cudownie piekne miasto! I cieplutkieee!!!
Poranek był ciężki... obudziliśmy się herbatą i myciem zębów w obskurnej, przystacyjnej kawiarni. Następnie, odczekawszy na wschód słońca, kupiliśmy mapę i wyruszyliśmy na podbój miasta (szukanie noclegu czyli :P). Mapa była kiepska, ale zmysł orientacji uderzył ze zdwojoną siłą i odszukaliśmy najpierw informację turystyczną, tam dostaliśmy fajniejsze mapki i wskazówki jak dotrzeć do hostalu nr. 1...

Mieliśmy szczęście i z miejsca udało nam się dostać nocleg w BackpackersSevilla :D (o ósmej rano nie mieli dużej kolejki ;P), z internet, śniadankiem, własną łazienką, mniam.
Nasze intensywne zwiedzanie można podziwiać na fotach (sprawność fizyczną mojego kochanego braciszka też :P). Opowieści co, gdzie, jak osobiście już w grudniu! :D
Muszę tu wspomnieć, że ostatnie godziny przed wyjazdem poświęciliśmy na IslaMagica- park Amusement Park! ;DDD I był to najlepszy pomysł na świecie! :) Miła pani nawet dała nam upust na bilety ;P eh... takiego widoku na Sevillę to nie ma nigdzie ;)

W niedziele zdążyłam Robcia tylko przegonić po Bilbao, ale wszystko było pozamykane i kupiliśmy ohydną telepizze... A rano fruuuuuuu i poleciał! chlip ;__; Martusia znowu siama została...