piątek, 30 listopada 2007

Bociany na czubkach katedry w Salamace! :O


W ostatni weekend wybraliśmy się do Salamanki, a było tak...

Dziewczyny(Agata, Marta i Irene) zebrały się, by pojeździć stopem(pozdrawiam ulewne deszcze ;P), a Martusia bardzo kurtuazyjnie zapytała i mnie czy mam ochotę pojechać(thnx :*). Jestem fanką podróżowania, więc nie było innej możliwości - musiałam się zgodzić! :D

Próbowałyśmy jeszcze panów wyciągnąć, ale wymiękli jak zwykle ;P W praniu dołączyła do nas jeszcze Judith, która w Salamance ma swojego novio(chłopaka nyu :P) i postanowiła mu zrobić niespodziankę (ucieszył się! tzn. że kocha ;>>>). Autostop został przełożony na inny raz, po podliczeniu kosztów wyszło nam, że najtaniej będzie wynająć auto (wooo! spooky! :O).

Jakoś tak się złożyło, że żadna z pomysłodawczyń nie miała ochoty nic organizować ani prowadzić, ale szczęśliwie nasza francuska koleżanka jest bardzo zaradnym stworzeniem i załatwiła samochód i zadeklarowała się jako kierowca - muchisssimas gracias Judith! :*
Droga upłynęła sennie i przyjemnie :3
Do ostatniej chwili nie byłyśmy pewnie gdzie będzie nocowanko, ale dobra dusza z hospitality club dała się przekonać, że NAPRAWDĘ możemy spać na podłodze :P
Ugościła nas Zorana ze Słowacji, która odbywa właśnie erazmusa w Salamance. Fajnie tak było sobie posłuchać obcego języka, którego można mniej więcej zrozumieć :DDD już wiem jak czują się Francuzi i Włosi w Hiszpanii.
Nasza gospodyni od razu zabrała nas na wieczorne zwiedzanie. Obejrzeliśmy sobie starówkę Salamanki po ciemaku (nietoperze!). Najbardziej zaskoczyły mnie bociany, które jak gdyby nigdy nic stały sobie na jednej nodze, każdy na swojej wieży katedry :D przyleciały pewnie z Polski, chlip! ;']
Jakie tu mają tanie tapas! :D najedliśmy się na ulicy VanDick w bardzo milutkim barze (i tanim! Kraj Basków to naprawdę zdzierstwo :/), potem poszliśmy na chupitos(kolejki mini-drinkow, zapraszam do zdjęć ;P) do La Chupiteria ;D Niestety wymiękłyśmy po podróży i nie udało się już pójść na żadną balangę :<
W sobotę cały dzień przeznaczyłyśmy na zwiedzanie: muzeum ArtDeco (piękne!), kosmonauta wśród ornamentów zabytkowej katedry iiii znalazłam żabę! ;D Było nieziemsko zimno 1-5 stopni. Wieczorem dałyśmy się wyciągnąć, najpierw do baru ze znajomymi chłopaka Judith, potem do znajomych Zorany (Czechy, Polska, Niemcy i trochę Hiszpanii i Włochów ;P), z którymi potem wylądowałyśmy w świetnym klubie El Savor. Coś cudownego! Młodzi ludzie wraz z dorosłymi dobrze po czterdziestce bawią się razem an parkiecie w rytmach Salsy! :D eh, gdyby coś takiego w Polsce... Bardzo fajnie było(poza tym, że moje poczucie własnej wartości znów zostało podkopane, oh well ;P nie pierwszy i nie ostatni raz, też kiedyś dojdę do punktu w moim życiu, że będę dragów potrzebować -pozdro Myszy i pochodni ;P- ale nie dam się łatwo ;D).
Niestety musiałyśmy znowu naszą gospodynię wyciągać wcześnie (po 3 w nocy :P) do domu, bo sroga pani kierowca umówiła się z nami na 8.50 przy samochodzie następnego dnia rano...eh... v_v'
Poranek był ciężki i zimny, ale obietnica drzemki w cieplutkim samochodzie jakoś podziałała na mnie mobilizująco.
Wyruszyliśmy do Burgos. Miasteczko zaskoczyło mnie swoją urodą! Naprawdę urocze, szkoda, że pogoda nie pozwoliła się w pełni tym cieszyć, co chwila trzeba było się gdzieś chować przed zimnem :). Zobaczyliśmy sobie klasztor, z panią przewodnik i piękną katedrę. Należy wspomnieć też o pysznej czekoladzie, nareszcie naprawdę taka jaką lubię :}~

I tyle naszej wycieczki, wróciłyśmy całe i zdrowe, wieczorem w niedzielę... zieeeew!

Brak komentarzy: