środa, 28 listopada 2007

Zostawiłam mój kolczyk górom na pamiątkę :)



W sobotę, 17 listopada, wybraliśmy się w góry...
Ja sobie darowałam imprezę, ale reszta uczestników wstała na tą 7 rano po niezłej balandze, respect! :D
Ale żeby nie było za prosto, tylko Polacy nie wymiękli... Włochy, Niemcy i Francja odsypiali ;PPP
W ten oto sposób złożyła nam się polska ekipa: Marta, Kalina, Agata, ja i Zimek :)
Z relacji na blogu Zimka wynikałoby, że to będzie miły spacer, jak po białowieskim parku narodowym, dobre, oj jak grubo żeśmy się myliły...
W tym samym tygodniu na północy zaczęło się zimowe ochłodzenie, temperatury były jednocyfrowe. Ubrałam się odpowiednio cebulkowo żeby przetrwać największe mrozy!
Przed wyruszeniem "do góry" wpadliśmy na śniadanie do okołoprzystankowego baru. Nie ma to jak ciepła herbatka, mniams! :3
Panowie tubylcy powiedzieli nam, że wielki mróz i nie mamy szans wejść na górę, ale zignorowaliśmy ostrzeżenia.
Na początku wycieczka zapowiadała się niewinnie, chociaż szybko przekonałam się, że za dużo ciuchów na siebie włożyłam, szybko się przegrzewam - kondycja już nie ta co w młodości ;P
Pogoda była przejrzysta, widoki piękne (galeria! + galeria Agaty!), a jak wdrapaliśmy się na pierwszą 'zieloną' półkę... nareszcie KONIEC, nareszcie ODPOCZYNEK! :D
Jednak... Piotrek szybko nas uświadomił, że naszym prawdziwym celem jest TA ośnieżona góra w oddali :O Wtedy pomyślałam, że umrzemy w górach :P a trasa miała być podobno krótsza i łatwiejsza...eh...
Dalej to już tylko mordęga i odliczanie kroków, stworzyłyśmy z Martą uroczy ogonek na tyłach naszej grupy... no co? musiałyśmy mieć czas na przemyślenie całego naszego życia kiedy to przelatywało nam przed oczami! No bo przecież NIEMOŻLIWYM jest postawienie jeszcze jednego kroku ;__;
Panowie tubylcy mieli racje, zdobycie samego szczytu trzeba było sobie odpuścić, bo nasze trampki nie miały szans z oblodzonym zboczem... a było tak blisko...
Zjeż..schodzenie w dół było hardkorowe, ale jakoś daliśmy radę. Powrót nie był łatwy, gdyż nie przewidzieliśmy, że będziemy schodzić z tej strony, więc byliśmy skazani na informacje od przechodzących turystów, NA SZCZĘŚCIE trafili się takowi po drodze. Nogi mi do tyłka wchodziły, ale jakoś doczłapaliśmy się do parkingu numer 1. Osobiście byłam za tym, by schodzić dalej w dół, ale szczęśliwie moi współtowarzysze byli bardziej wygodni i śmiali ode mnie: zapytali grzecznie dwóch kierowców o podwózkę i bezpiecznie wylądowaliśmy w jakiejś mieścinie (inaczej zamarzli byśmy na środku w nocy, próbując gdzieś dojść po zmierzchu :P).
Obowiązkowa wizyta ogrzewająca w barze :D iii stąd mieliśmy już Bizkaibusa do domciu :3

O włos od śmierci, ale za to jaki sen potem dobry był :D

5 komentarzy:

marta b. pisze...

hehe potwierdzam, ze nogi nam w d*** wchodzily i mialysmy duzo czasu na przemyslenie naszego zycia ciagnac sie gdzies tam w tyle.. ;)

Unknown pisze...

Kobiety ;P Zamiast chłonąć ładne widoki, narzekacie i umieracie ;PPP

Maria pisze...

ladne gory :)

Maria pisze...

hehe, teraz jestem maria :P

Lilli pisze...

Mario.... ;DDD

ależ ja chłonęłam ładne widoki! :O
i muszę cię zaskoczyć: nie narzekałyśmy, po prostu szłyśmy własnym tempem :)